Legenda Arki i najlepszy strzelec w historii klubu Marcus da Silva w rozmowie z Jackiem Główczyńskim z trojmiasto.pl opowiada o kulisach swojego rozstania z Arką i podejściu władz klubu do jego osoby. Zapraszamy do zapoznania się z fragmentami wypowiedzi zawodnika.
O pozostaniu w Arce po spadku z Ekstraklasy:
Zostałem, gdyż zgodziłem się na znaczne obniżenie kontraktu. Natomiast już pierwsza rozmowa z panem Jarosławem Kołakowskim, w której brał też udział Antoni Łukasiewicz, nie była miła. Usłyszałem od pana Jarka, że na podstawie historii, którą przekazał mu Antek, to on widzi, że ja zaczynam grać dopiero wówczas, gdy kończy mi się kontrakt, że mało pomagam drużynie. Odpowiedziałem, że to nieprawda i że jest... dokładnie odwrotnie. Zazwyczaj pod koniec każdego sezonu słyszałem z klubu: "Marcus ratuj", dlatego, że te transfery które były robione się nie sprawdzały. Przypomniałem jak to było, gdy za trenera Zbigniewa Smółki, wyrzucono mnie do rezerw i dopiero, gdy przyszedł trener Jacek Zieliński to przywrócił mnie do drużyny i mogłem wtedy pomóc w utrzymaniu ekstraklasy.
O swoim kontrakcie w minionym sezonie:
Rok temu usłyszałem: "albo bierzesz 4 tysiące złotych na miesiąc, albo odchodzisz". Już wtedy dali mi do zrozumienia, że jestem za stary, aby dobrze grać, a podpisywali przecież kontrakty i to na 2 lata z niewiele młodszymi ode mnie zawodnikami. A teraz już jestem dobry, są pieniądze? Co więcej miałem dostać podwyżkę. Rok temu zostałem, gdyż pomogli prywatni sponsorzy, którzy dołożyli z własnej kieszeni do tego wynagrodzenia, które wypłacał klub.
O przyczynach niepowodzenia drużyny w poprzednich rozgrywkach:
Wszyscy byliśmy zmęczeni, i to nie fizycznie, ale psychicznie. Jeden pan cały czas wtrącał się do wszystkiego, wszystko wiedział najlepiej, nikogo nie słuchał. Wydawało się, że może pomoże nam psycholog, gdyż naprawdę miał do nas fajne podejście i wydawało się, że wiosną dzięki temu możemy się "odbić". Jednak psychologa zwolniono, a przyszedł trener Ryszard Wieczorek. Jak widać po wynikach, jego zatrudnienie okazało się nieporozumieniem. Gdybyśmy byli słabo przygotowani do rundy wiosennej pod względem motorycznym, to bylibyśmy "trupami" tak w meczach wyjazdowych, jak i u siebie. A przecież na wyjazdach byliśmy najlepszą drużyną całej I ligi. U siebie nam nie szło, gdyż chyba wielu chłopaków nie wytrzymywało tej podwójnej presji. Z jednej strony było wiadomo, co zrozumiałem, że ta presja jest z trybun, ale dodatkowo była też wewnątrz klubu. To nie było tak, że ktoś nie chciał awansować, albo komuś się to nie opłacało. Po prostu nie potrafiliśmy tego zrobić, gdyż nie wszyscy zajmowali się taką pracą jak powinni. Przecież inne obowiązki ma właściciel, prezes, dyrektor czy trener. Każdy powinien odpowiadać za swój obszar działania i być rozliczany z wyników. A nie nagle słyszymy, że trener Hermes odchodzi, gdyż ktoś ocenił, że jest dla nas "za miękki". Zresztą to samo mówiono, jak żegnano trenera Ryszarda Tarasiewicza. Były sugestie, kto ma grać, a czym bliżej końca sezonu, to słyszeliśmy, że trzeba zdobywać punkty do klasyfikacji Pro Junior. To także wpływało na naszą mentalność.
O kulisach rozstania z Arką:
Tu nie chodzi o ofertę, ale o to, jak byłem traktowany przez te trzy ostatnie lata. Gdyby przez ten czas oni byli tylko "normalni" w stosunku do mnie, to bym został i to niezależnie od sytuacji, która jest teraz wokół Arki. Jednak wiem, że ta oferta z klubu wyszła w związku z oświadczeniami kibiców i miasta. Przecież zupełnie niedawno od prezesa słyszałem zupełnie coś innego na swój temat. Już na 5 kolejek przed końcem ostatniego sezonu zawołał mnie Michał Kołakowski i powiedział, że "nie ma już dla nie miejsca w szatni, że nie będę już grał w Arce i że na 100 procent ta decyzja już się nie zmieni". Jednak jak wybuchła ta wojna, nagle wszystko się zmieniło. Usłyszałem, że "jak chcesz, to możemy z tobą przedłużyć kontrakt piłkarski na następny sezon". Co więcej dorzucono też umowę w skautingu i to od razu na dwa lata. Czułem, że jest to zagranie nie fair w stosunku do mnie, że wcale nie chodzi o mnie, a ktoś chce mnie wykorzystać w jakimś celu.
O pożegnaniu z kibicami:
Jak to sobie klub wyobraża teraz? Pożegnanie przy pustym stadionie? Teraz to tylko takie gadanie, że coś chcą robić. Ja chciałem pożegnać się z kibicami normalnie, tak jak to robiłem w Arce przez ponad dekadę, na boisku. Skoro usłyszałem na pięć kolejek przed końcem sezonu, że już nie chcą mnie w klubie, to chciałem zagrać w pożegnalnym meczu przed kibicami, podziękować w ten sposób tym wszystkim, którzy mnie przez te wszystkie lata wspierali. Mówiłem nawet: "zobaczcie, jak to robią w innych klubach". Jednak gdy przyszło do meczu z ŁKS, usłyszałem, że nie ma dla mnie miejsca w składzie na takie pożegnanie, gdyż można jeszcze zahaczyć się do baraży. Odpowiedziałem: "OK, nie chcę przeszkadzać, niech chłopcy grają".
O swojej przyszłości:
W SI Arka jesteśmy już po słowie. Do uzgodnienia pozostały szczegóły, jaką rolę będę dokładnie pełnić. W przyszłości na pewno bardziej widziałbym siebie w skautingu niż jako trener. Jednak nie ukrywam, że teraz jeszcze cały czas czuję się na siłach, aby grać. Dlatego rozważam różne warianty. Nie kończę jeszcze kariery. To jeszcze zbyt świeży temat, by już to wszystko było poukładane. Są już pierwsze telefony, ale muszę się w tej nowej rzeczywiści odnaleźć tak ja, jak i moja rodzina. Były zapytania z wyższych lig, ale może skieruję się do jednego z pomorskich klubów III-ligowych. Ciężko raczej byłoby pogodzić pracę w Gdyni z grą w drużynie, do której na treningi musiałbym codziennie dojeżdżać po 200 kilometrów.
#ArkaRazemBezKołaków